Na szczęście lekcje minęły mi dosyć szybko. Pierwszy
dzień by bardzo trudny zważając na fakt, że kiedy przechodziłam korytarzem,
słyszałam szepty na mój temat, a w
klasie czułam ciągle, że ktoś się patrzy na mnie. Nienawidzę tego uczucia.
Jakaś dziewczyna nawet powiedziała mi „cześć” ale ja tylko spróbowałam
uśmiechnąć, co pewnie wyszło mi dość słabo. Pomyślą, ze jestem odludkiem. Choć
to trochę prawda. Nie lubię ludzi. To znaczy nie to, że nie lubię wszystkich,
ja po prostu mam pewnego rodzaju uraz. Boję się, że mnie odrzucą. Muszę
przyznać, że nigdy nie miałam przyjaciół. Co najwyżej koleżankę z ławki. Zawsze
mówiono mi, że jestem biedna więc nikt nie będzie się ze mną zadawał. A ja w to
wierzyłam.
Wyszłam ze szkoły i zobaczyłam na parkingu auto mojej
cioci. Alyssa jest wesołą czterdziestolatką z mężem i dziewiętnastoletnim synem. Mieszkam u niej od miesiąca. Jest siostrą mojej mamy. A
może powinnam użyć słowa była? Bardzo ją kocham i szanuję. To ona pomagała mi
zawsze w trudnych chwilach. Alyssa, Elliot i Toby tworzą wspaniałą rodzinę.
Taką kochającą. Chciałabym by moja też taka była.
- Cześć kochanie. – powiedziała ciocia kiedy wsiadłam do
auta i ucałowała mnie w czoło. – Jak w szkole?
- W porządku. – odpowiedziałam krótko.
Ciocia pokiwała głową ze zrozumieniem. Właśnie za tą ją
tak uwielbiałam. Nie zadaje masy niepotrzebnych pytań, po prostu wie, kiedy
powiedzieć sobie stop.
Do domu ze szkoły było 10 minut drogi autem, ale
wjechaliśmy jeszcze do marketu po arbuza, na którego tak bardzo miał ochotę
Toby.
Kiedy podjechaliśmy pod dom zaatakował nas Toby pytając
czy kupiłyśmy jego ulubiony owoc. Weszliśmy do domu a ciocia pokroiła arbuza.
- Vivi, chcesz? – zapytał Toby wyciągając w moim kierunku
talerzyk z kawałkiem. Pokiwałam przecząco głową i w ciszy udałam się do mojego
pokoju.
To mój kąt, w którym mogę być sobą. Nie muszę udawać, nie
muszę się uśmiechać. Mogę leżeć na łóżku i nie robić kompletnie nic. Mogę być
sama. Tylko ja i nikt więcej.
Odrobiłam lekcje, a później poszłam się wykąpać i spać.
To był naprawdę ciężki dzień.
Biegnę, nie mogę
się zatrzymać. Odwracam się. Widzę ludzi biegnących za mną. Są tam osoby z
mojej starej szkoły i moi rodzice. Gonią mnie. Uciekam dalej. Biegnę tak
szybko, że nie zauważam wielkiej, ciemnej przepaści. Spadając słyszę śmiechy.
Oni śmieją się ze mnie, bo po raz kolejny upadam. Odbijam się mocno od ziemi
ale nie czuję bólu. Czuję tylko rozpacz, smutek. Łzy lecą po moich policzkach.
Zaczynam krzyczeć.
- Pomocy! Pomocy!
Chcę by ktoś mnie
stąd wydostał.
Nagle czuję
pieczenie na mojej skórze. Ktoś mnie uderzył.
Patrzę w górę.
Widzę wysokiego chłopaka z ciemnymi włosami. Chcę przyjrzeć się mocniej, by
zobaczyć jego twarz, ale wydaje się być zamazana.
- Boże Vivian, tak
bardzo cię przepraszam.. – szepcze i opada na kolana obok mnie. Chowa twarz w
dłoniach, a ja słyszę szloch. – Miałem cię chronić… miałem cię chronić…
Słyszę strzał.
Patrzę na chłopaka, który leży cały we krwi.
- Uciekaj… -
szepcze resztkami sił
Nie mogę się
ruszyć. Widzę postać przede mną. Ma pistolet.
- Witaj córciu. –
uśmiecha się – Już na zawsze będziemy razem.
Mówi i wymierza
pistolet we mnie.
- Nieee!
Obudziłam się cała spocona i zapłakana. Koło mnie siedział
zmartwiony Toby i głaskał mnie po głowie.
Wtuliłam się w niego dając upust łzą. Chłopak ułożył nas tak, że on
leżał na plecach a ja na jego brzuchu. Był taki kochany.
Rano obudziłam się sama. Wstałam, wzięłam ubrania
przyszykowane na dzisiaj i poszłam się ubrać. Rozczesałam włosy, maznęłam rzęsy
tuszem i lekko zakorektowałam wory pod oczami. Umyłam jeszcze na koniec zęby i
wyszłam. Zbiegłam ze schodów, wcześniej zabierając torbę z mojego pokoju.
- Gotowa? – zapytał brat. Pokiwałam głową na tak i wyszliśmy.
- Jadłaś śniadanie? – zapytał kiedy jechaliśmy do szkoły.
- Nie. – odpowiedziałam. Toby westchnął i wjechał do
McDonalda.
Tak bardzo nienawidzę tego jedzenia.
- Poczekaj tutaj. – oznajmił gasząc silnik.
Po jakiś pięciu minutach był z powrotem. Podał mi jedną
torbę a drugą postawił sobie na kolanach.
Od samego zapachu zrobiło mi się niedobrze.
- Viv, proszę.
Otworzyłam torbę przeglądając zawartość. Były tam duże
frytki, cheeseburger, dwa tosty i cola. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Odpakowałam jednego
tosta i powąchałam go. Gdybym miała cokolwiek w żołądku pewnie można byłoby to
teraz zobaczyć poza nim. Ugryzłam
kawałek i długo go przeżuwałam.
Kiedy byłam już prawie w połowie mojego tosta poczułam,
że ruszamy. Boże jak on mógł to wszystko tak szybko zjeść?
Po chwili byliśmy już pod szkołą, a ja nadal nie zjadłam
kanapki. Ja po prostu mam blokadę.
- Masz to wszystko zjeść. – powiedział i wysiadł z auta
przywitać się z czwórką chłopaków. Jeden z nich ciągle patrzył się na mnie i
piepszony jezusie on był bardzo podobny do gościa z mojego snu. Nie, nie, nie.
Boże Vivian już ci się nawet w głowie pomieszało. Chciałam ugryźć ostatni gryz,
tak abym zjadła równą połowę, ale czułam, że jeśli to zrobię, to zwrócę to co
do tej pory udało mi się zjeść. Wyszłam
z auta mając nadzieję, że Toby mnie nie zauważy i uda mi się uciec.
- Vivian! – usłyszałam krzyk brata kiedy byłam już przy
drzwiach szkoły. Postanowiłam się nie
odwracać i iść przed siebie, udając, że nic nie słyszałam.
Zostałam pociągnięta za nadgarstek i obrócona w stronę
brata.
- Toby… - wyszeptałam czując jak łzy napływają do moich
oczu. Spojrzałam na mój nadgarstek, na którym tkwiła mocno zaciśnięta ręka.
- Przepraszam Viv. – odparł i puścił moją rękę. – Dlaczego nie zjadłaś?
- Czy ty nie rozumiesz, że ja nie mogę – powiedziałam,
pocierając nadgarstek
- Możesz! Tylko po prostu masz jakieś pojebane urojenia.
Musisz to zjeść, rozumiesz? To nie są żarty. Nie chcę byś znowu wylądowała z
tego powodu w szpitalu.
Jedna łza poleciała po moim policzku na wspomnienie
szpitala, później kliniki i psychiatry. To było takie okropne. Nie mogę tam
wrócić, ale też nie mogę jeść. Nie chcę być gruba.
- Chłopaki – zwrócił się do kolegów - moglibyście ją jakoś przypilnować, aby
zjadła chociaż lunch? Proszę
- Jasne, stary. To oczywiste. – odpowiedział chłopak z
kolorowymi włosami.
Toby przytulił nie na pożegnanie.
Rozumiem, martwi się o mnie, ale on też mógłby zrozumieć,
że to dla mnie bardzo trudne. Wie ile przeszłam, wie, że to było okropne.
A co do tych jego kolegów to nie chcę się z nimi zadawać.
Są dziwni. Podarte spodnie, kolorowe włosy, kolczyki. No dobra muszę przyznać,
że kiedyś oddałabym wszystko, aby moim chłopakiem był taki punk. Teraz, kiedy
wszystko się zmieniło już nie wiem czy w ogóle chcę mieć jakiegoś.
Lekcje do lunchu minęły szybko, ale za to przerwy były
cholernie długie. Albo tylko takie się wydawały. Ludzie gapili się na mnie jak
na jakiegoś odludka, znowu.
Na przerwie obiadowej udałam się do toalety, aby tylko
nie spotkać kolegów Toby’ego. Siedziałam tam aż do dzwonka, który oznaczał, że
czas na biologię. Szłam w stronę klasy gdzie wszyscy czekali na nauczycielkę.
Czekaj, ja chyba miałam mniejszą klasę. To znaczy mniej osób. Widzisz Viv, tak się właśnie interesujesz
rówieśnikami… Nawet nie wiesz ile osób jest w twojej klasie, wstyd.
Usiadłam w ostatniej ławce, pod oknem.
- Wolne? – zapytał jeden z kolegów brata wskazując na
krzesło obok mnie. Wzruszyłam ramionami, a on je odsunął i usiadł. Następnie
wyciągnął książki i uśmiechnął się do mnie.
Odwróciłam głowę w stronę okna.
- A więc jesteś dziewczyną Toby’ego? – zapytał
Zmarszczyłam brwi, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Dziewczyną? – powtórzyłam z uśmiechem
- No.. tak?
- Jestem jego kuzynką.
Chłopak zrobił się cały czerwony i schował twarz w
dłoniach.
- Przepraszam. – powiedział
- Za co? Za to, że mnie rozbawiłeś? – uśmiechnęłam się i
poklepałam go po plecach.
Spojrzał na mnie i też się uśmiechnął.
Jezu, Vivian co się
z tobą dzieje? Rozmawiasz z nieznajomym. Albo nie.. To chyba dobrze.
- Jestem Ashton. Ashton Irwin. – przedstawił się i podał
mi dłoń, którą niepewnie uścisnęłam
- Vivian Daniels. – uśmiechnęłam się. – Nie przypominam
sobie, żebyśmy chodzili razem do klasy.
- Łączona biologia.
To było dziwne. Czułam, że mogę mu powiedzieć wszystko. Chciałam się przed nim
otworzyć. Śmiałam się. To nie było podobne do mnie. To nie byłam ta ja, która przyjechała do Sydney parę
miesięcy temu. To była ta ja sprzed
kilku lat, kiedy wszystko było idealne. Bez prześladowań, bez problemów.
- Dlaczego nie byłaś na lunchu? – zapytał już całkiem
poważnie.
- Bo… um musiałam zostać dłużej na lekcji, tak i później
już nie było sensu iść.
- Kłamiesz. – oznajmił – Słyszałaś co mówił Toby, zaufał
nam. Chcemy ci pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy ani nianiek. Wszystko ze mną
okej. – odparłam
Nagle poczułam, że moje śniadanie, czyli pół tosta chce
wyjść. Podniosłam się szybko z krzesła i podeszłam do nauczycielki.
- Mogę do toalety? – zapytałam
- A co robiłaś na przerwie?
- Niedobrze mi, proszę pani. – dodałam
- Dobrze idź ale żeby mi to było ostatni raz.
Okej, następnym
razem będę rzygać przez okno, pasuje?
Popędziłam w stronę toalety i ledwo co zdążyłam. Czułam
się okropnie źle. Było mi słabo i bolała mnie głowa. Nie wiem ile siedziałam w
tej łazience, ale robiło mi się coraz gorzej. Później nie pamiętam nic więcej.
*Calum POV*
- Czemu wyszła? – zapytał Mike, siedzący obok mnie.
- Nie powiedziała mi. – odparł Ashton
- Musimy jej poszukać! – krzyknąłem zwracając uwagę
reszty klasy na naszą czwórkę. Szczerze to miałem w dupie czy się gapią czy
nie.
- Stary, wyluzuj. Nie ma jej dopiero 10 minut. –
uspakajał mnie Luke.
Dopiero. 10. Minut. Jakie dopiero?
Resztę lekcji wierciłem się na krześle. Dopiero kiedy Vivian wróciła do klasy, czyli jakieś 5 minut przed dzwonkiem, moje serce wróciło na swoje miejsce. To trochę jakby ona zabrała je ze sobą.
Kurwa, ogarnij się Calum.
Wyszliśmy z chłopakami z klasy i skierowaliśmy się do wyjścia. Nie chciałem im pokazywać, że martwię się o tą dziewczynę. To niepodobne do mnie.
Po drodze zahaczyliśmy o szafkę Asha, w której zostawił kluczyki od swojego auta. Ja zawsze swoje mam przy sobie, nie wiem dlaczego ale nie chciałbym zostawić ich samych w ciemnej szafce. Tak wiem odbija mi już, no ale co mam na to poradzić?
Na parkingu zauważyłem czerwonego Nissana GTR. Podszedłem do niego i zapukałem w szybę.
- Siema. - przywitałem Toby'iego
- Cześć, gdzie Viv?
Rozejrzałem się w około.
- Tam. - wskazałem na dziewczynę, która właśnie szła w naszym kierunku
- Jedziesz z nami nad wodę w sobotę? - zapytał
- Ta, czemu nie? Kto będzie?
- Ja, Vivian, Ashton, Luke i czekam na odpowiedź od Mike'a. - odparł
- Okej, zgadamy się. - powiedziałem kiedy Vivian podeszła do auta. Uśmiechnąłem się do niej co odwzajemniła i ruszyłem w kierunku mojej pięknej, czarnej Toyoty Supra. To zdecydowanie moje ulubione auto. Nawet nadałem jej imię. Lola, wiem trochę banalne.
Luke już stał koło Loli. Mieszkamy naprzeciwko siebie, więc raz ja go podwożę do szkoły, raz on mnie. To dobry układ.
- Jezu, stary, dłużej się nie dało? - westchnął
- Jak coś ci kurwa nie pasuje to możesz iść z buta.
Chłopak uniósł ręce w geście obronnym i bez słowa wsiadł do auta.
- Jedziesz w sobotę? - zapytał
- Tak. - odpowiedziałem krótko i nie chcąc ciągnąć tematu, podgłosiłem muzykę.
W domu znaleźliśmy się szybko. Wjechałem do garażu, w którym było jeszcze kilka aut i pożegnałem się z przyjacielem, który po chwili wyszedł.
Spokojnie wszedłem na górę i zrobiłem sobie herbatę i kanapkę.
W połowie mojego śniadania/obiadu usłyszałem dość mocne pukanie do drzwi. Wstałem i pokręciłem głową. Kto śmie zakłócać mój piepszony spokój?
- Witaj Hood. - usłyszałem kiedy otworzyłem drzwi.